Emilia Morgan
Wycieczka w góry
bajka MP3 o autach
Pocztuś i Strażnik lasu umówili na wspólną wycieczkę w góry. Ustalili, że spotkają się w południe, pod „Samotnym głazem” tuż za miasteczkiem, a dalej pojadą już razem. Punktualnie o godzinie 12.00 Strażnik lasu podjechał pod „Samotny głaz” i spoglądał czy Pocztuś nie nadjeżdża.
Ach, jak gorąco – pomyślał i rozglądnął się za odrobiną cienia. Niestety „Samotny głaz” stoi sam jak palec. Wystaje z rozgrzanej ziemi, niestety nie dając cienia.
Tam poniżej jest jakieś drzewo - pomyślał - ale czy nie przegapię Pocztusia jak przyjedzie? Postał jeszcze chwilę, ale ponieważ przyjaciel się nie pojawiał postanowił skorzystać z cienia.
Podjechał pod wysokie drzewo i stanął pod nim.
Od razu lepiej –westchnął.
Zerkał cały czas na pagórek, ale Pocztuś się nie pojawiał. Ciekawe co go zatrzymało – pytał samego siebie. W cieniu strażnik czuł się lepiej, ale ponieważ czekanie mu się dłużyło… przymknął na chwilę oczy.
Tylko na chwilkę – pomyślał i natychmiast zasnął.
- Ła!!! – ktoś krzyknął.
Zielony zerwał się na równe koła, a to Pocztuś z łobuzerskim uśmiechem stoi przed nim.
- Kto widział spać w taki piękny dzień? - zaśmiał się żółty. - Przepraszam, że się spóźniłem, ale złapałem gumę i zawiozłem koło do wulkanizacji. Spieszyłem się jak mogłem.
- Dobrze, już dobrze – odparł zielony, przecierając oczy wycieraczkami. - Dobrze, że już jesteś, bo z tego czekania i z tego gorąca to zasnąłem. W takim razie jedźmy.
Przyjaciele ruszyli i skierowali się w stronę wzgórza, oddalonego od miasteczka o około 3 godziny jazdy. Wycieczka była świetna, auta to się ścigały, który pierwszy dotrze do ustalonego punktu, to się chowały za pojawiające się coraz większe skały to znów opowiadali sobie przedziwne historie, nawet te trochę straszne.
Pod koniec trasy było trochę stromo, ale wzajemnie się dopingując, auta wyjechały na sam szczyt wzgórza.
- Jak tu pięknie! – wykrzyknął Pocztuś ogarniając wzrokiem widok, który rozciągał się po horyzont. Dolina, w której było miasteczko, las, nieodległe jezioro i droga, która z góry wyglądała jak wijąca się rzeka. Wszystko z góry wyglądało magicznie.
- Popatrz, tam po lewo te małe cegiełki to zabudowania naszego miasteczka – wskazał strażnik lasu.
- Jakie one stąd wydają się malutkie! – z niedowierzaniem powiedział żółty. – A tam jeszcze dalej, ta duża zielona plama to nasz las?
- Tak, tam mieszkam i pracuję– odparł zielony.
Auta pojeździły jeszcze po wzgórzu i porozglądały się, odpoczęły, kiedy zielony rzekł:
- Wracajmy powoli. Okolica wygląda niesamowicie w świetle zachodzącego słońca, ale powinniśmy zjechać z góry zanim zapadnie zmrok.
- Jeszcze trochę – naciągał Pocztuś - jest tak pięknie, że nie chce się wracać. Tam na dole nie ma takich widoków. Poza tym tu jest tak spokojnie, posłuchaj.
- Słucham.
- I?
- Nic!
- No właśnie, nic nie słychać. Tu jest tak cicho, tyko ptaki i szum wiatru słychać.
- Od kiedy ty taki romantyczny jesteś? - zaśmiał się zielony. – Jest super, ale naprawdę musimy jechać.
- Dobrze, ale ja pojadę pierwszy – niechętnie zgodził się żółty samochodzik i ruszyli w dół.
- Musimy uważać, w dół jest zawsze bardziej niebezpiecznie zjeżdżać, bo koła pchane ciężarem auta mogą się rozpędzić i trudno jest zahamować, więc uważaj młody - z tyłu sterował Strażnik lasu.
- Ok., ok., uważam - pomyślał Pocztuś, ale wcale nie jechał powoli.
Droga wiodła w dół, niekiedy ostrymi zakrętami, kiedy nagle żółty zawołał:
- Au!!! – chyba przebiłem oponę
- No nie - westchnął zielony. – Pokaż. No tak, jest ślad, najechałeś szybko na ostry kamień i opona pękła. Trudno się mówi, trzeba zmienić koło, dobrze że chociaż byłeś dziś w wulkanizacji i załatałeś oponę zapasową.
- Yyy - żółty nieco stracił pewność siebie. – No właśnie… tak się spieszyłem, że zostawiłem oponę i powiedziałem, że odbiorę jutro, no nie miałem czasu czekać..
- Co takiego? - z niedowierzaniem słuchał zielony. – Wybrałeś się w góry bez koła zapasowego?
- Nie przypuszczałem, że znów złapię gumę – Pocztuś próbował się tłumaczyć, ale sam wiedział że postąpił nieodpowiedzialnie.
- Nieważne, teraz musimy się zastanowić co zrobić? – do miasteczka jest daleko, a zmrok tuż tuż….
Jak dotrzemy do domu?
-Nic się nie martw, pojadę do miasteczka, odbiorę twoje koło zapasowe od Marka z wulkanizacji i przyjadę z powrotem. Założymy je i po problemie.
- Dobrze to już jedź i wróć jak najszybciej, ja tu będę czekał - powiedział Pocztuś z niemałą obawą w głosie, ale wiedział, że na przebitej oponie nie zajedzie daleko i musi poczekać na nowe koło.
- Wrócę jak najszybciej – zawołał zielony odjeżdżając w stronę miasteczka.
Żółty samochodzik został sam.
- No cóż - powiedział do siebie – nie ma wyjścia. Jakoś miło spędzę ten czas, nigdzie nie pojadę, ale tutaj na tym pustkowiu też może być przyjemnie - dodawał sobie otuchy, ale jakoś tak niespokojnie rozglądał się dookoła. Nawet zaczął gwizdać wesołą melodię, żeby dodać sobie odwagi.
Tymczasem strażnik lasu, zdążał do miasteczka, tak szybko jak tylko mógł. Ale mocno wieje – pomyślał – żeby tylko burzy nie było. Muszę się spieszyć. Przemierzał szybko trasę, którą kilka godzin temu pokonywali z przyjacielem z taką przyjemnością.
Pocztuś, nie mogąc się za wiele przemieszczać z przebita oponą, powolutku przejechał, w właściwie to się przetoczył, za najbliższy zakręt aby zobaczyć trasę wiodącą do miasteczka.
Podjechał na pagórek, z którego droga wiodła już prosto w dół. Nagle usłyszał trzask, gdzieś niedaleko ktoś przechodził.
Co to było? - pomyślał i nerwowo zaczął się rozglądać. Ale zza skał i zarośli nic nie było widać.
- Kto tam? – zapytał po cichu, tak jakby chciał usłyszeć odpowiedź, ale żeby ten ktoś lub to coś nie usłyszało pytania.
Znowu trzask, a krzew dzikiego bzu, który rósł jakieś 10 metrów od miejsca, w którym stał Pocztuś, poruszył się nieznacznie.
- Kto tam? – zapytał już śmielej żółty samochodzik. – Kto tam? – powtórzył, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
W razie czego będę pędził na pękniętej oponie – obmyślał nerwowo plan ucieczki – trudno, zniszczę sobie koło, ale będę cały. Cały czas wytężał wzrok, ale nie mógł dostrzec co tam jest.
Tymczasem Strażnik lasu docierał do miasteczka i kierował się do punktu naprawy opon. Przejeżdżał pustymi już uliczkami. Minął Policję, potem Straż pożarną, z której słychać było pochrapywanie Dyzia i stanął przed bramą wulkanizacji.
- No tak – mruknął – zamknięte. Nie pomyślałem, że jest już późno.
Co zrobić – myślał gorączkowo – Pocztuś sam w górach, żeby tylko się nie denerwował, bo jeszcze zrobi coś niemądrego. Muszę poszukać Marka i odebrać oponę, mam tylko nadzieję, że jest już naprawiona – zdecydował Strażnik lasu. – Tylko gdzie mieszka Marek? Pewnie gdzieś niedaleko, rozglądnę się – pomyślał zielony i ruszył powoli uliczką. Minął 3 domy i przy czwartym na ogrodzeniu wisiała opona pomalowana w różno-kolorowe wzory.
- Bingo – pomyślał – to musi być tutaj.
Podjechał bliżej i delikatnie zatrąbił, aby nie zbudzić mieszkańców okolicznych domów. Nikt nie otwierał.
-Jak tylko Marek jest w domu, to ja go już obudzę – pomyślał.
Zatrąbił ponownie i po chwili w oknie rozbłysło światło, a za chwilkę uchyliły się drzwi.
- Marku, To ja, Strażnik lasu – cicho zawołał zielony.
- Czy coś się stało? – zapytał zdziwiony, rozespany gospodarz.
- Tak, potrzebuję twojej pomocy. Byliśmy z Pocztusiem w górach i nieszczęśliwie przebił oponę. Kiedy chciałem mu ją wymienić okazało się, że opony przy sobie nie ma ponieważ przywiózł ją do ciebie do naprawy.
- To prawda – przytaknął Marek. – Pocztuś przywiózł mi oponę, ale się bardzo spieszył i nie chciał czekać na naprawę. Powiedział, że odbierze ją następnego dnia. Opona jest gotowa.
- Marku, czy możesz mi ją teraz dać? Wiem, że jest już późno, ale Pocztuś został sam w górach. Muszę do niego jechać.
- Oczywiście, ubiorę się i pojedziemy razem. Pomogę wam zmienić koło – zaproponował.
Po kilku minutach byli już w zakładzie wulkanizacyjnym, zabrali oponę i ruszyli w drogę powrotną. Wiatr się wzmagał coraz bardziej i zaczęło kropić. Strażnik lasu mknął przed siebie coraz bardziej obawiając się o Pocztusia.
- Żółciutki nie lubi burzy – tłumaczy Markowi – a do tego nie lubi też zostawać samemu.
- Tego to chyba nikt nie lubi – przytaknął pasażer.
Mam tylko nadzieję, że nie zrobi żadnej głupoty – dokończył w myślach zielony.
Droga w stronę gór mijała jakby szybciej, może dlatego, że gonił ich coraz mocniejszy deszcz.
- To tu, za tym zakrętem – powiedział zielony zwalniając. Powoli przejechał za zakręt, za którym zostawił przyjaciela i co za zaskoczenie, nie ma go.
- Tego się obawiałem – powiedział zielony. – Zostawiłem młodego samego, a ten zaraz gdzieś się ulotnił. Nie mógł daleko odjechać z pękniętą oponą. – Gdzie on się podział? - coraz bardziej się niepokoił.
- Tu są ślady – zawołał Marek. – Zjechał z drogi, tylko gdzie się wybrał?
- Jedźmy za nimi, wsiadaj – zdecydował Strażnik i natychmiast ruszył tropem.
Przemieszczali się powoli, gdyż trasa nie wiodła drogą i w każdej chwili koło wozu mogło wpaść w głębszą dziurę i uniemożliwić jazdę dalej.
Zostaw młodego samego a zaraz wplącze się w jakieś tarapaty – mruczał pod nosem zielony. – Co za wertepy! Deszcz pada, ziemia namoknie i jeszcze tu zostanę. Gdzie on jest?
- Biiiip! Biiiip! - rozległo się gdzieś niedaleko. Strażnik rozglądną się wkoło, a tam spod skały, która stanowiła parasol dla ukrywających się przed deszczem, ktoś mu mruga światłami.
- Pocztusiu, to ty? – zawołał Marek
- Biiip! Pewnie, że ja. A kto inny – zawołał żółty wóz.
Strażnik lasu powoli podjechał pod skałę, gdzie Pocztuś wraz z rodziną sarenek miło spędzał czas.
- Niezłą znalazłeś sobie miejscówkę! – powiedział. – A ja tak się o ciebie bałem.
- Niepotrzebnie – powiedział Pocztuś, mrugając do jednej z saren, co nie umknęło uwagi zielonego.
- No opowiadaj – powiedział – jak tu dotarłeś?
- No dobrze, opowiem ci wszystko – powiedział wóz pocztowy. – Kiedy zostałem sam, chwilę było spokojne, ale za niedługo coś mnie mocno przestraszyło. Słyszałem trzaski pękających gałązek, ale nic nie widziałem. Prawdę powiedziawszy zastanawiałem się jak stąd uciec.
- Co to było? – zaniepokoił się zielony o przyjaciela.
- Za krzewem, który rósł niedaleko miejsca gdzie stałem, coś się schowało. Było już prawie całkiem ciemno i nie mogłem dostrzec co to. Bardzo się przestraszyłem i już miałem uciekać, gdy z pomiędzy gałęzi krzewu spostrzegłem najpierw małe różki, a następnie całego już, tego oto, jelonka – powiedział żółty wskazując na syna swojego gospodarza, który przytaknął kiwając głową. – Gdy on mnie dostrzegł przeląkł się nie mniej niż ja, ale chyba musiałem wyglądać niespecjalnie groźnie, gdyż podszedł do mnie i zaproponował schronienie. I tak oto przyturlałem się tutaj, gdzie mam miłe towarzystwo sarenek, a i deszcz na mnie nie pada.
- Cieszę się, że znalazłem cię bezpiecznego, bo muszę się przyznać, że się martwiłem o ciebie.
- No, ale do roboty – wtrącił się Marek – Pocztusiu ustaw się tak, żebym mógł ci zmienić koło.
Po chwili, dzięki pomocy przyjaciół Pocztuś stanął na dobrym kole, pożegnał gospodarzy i wozy mogły ruszyć w drogę powrotną.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc – zawołał już z daleka Pocztuś do żegnających go wzrokiem sarenek. – Do zobaczenia.
Gdy wyjechali na równą drogę, ruszyli spokojnie w stronę miasteczka.
- Ale dostałem nauczkę – zaśmiał się Pocztuś i głęboko westchnął z ulgą.
- Nie zaprzeczę – przytakną Strażnik lasu – bez przygotowania nie wybiera się góry.
- Ale dobrze, że są przyjaciele – dodał Marek.
Ach, jak gorąco – pomyślał i rozglądnął się za odrobiną cienia. Niestety „Samotny głaz” stoi sam jak palec. Wystaje z rozgrzanej ziemi, niestety nie dając cienia.
Tam poniżej jest jakieś drzewo - pomyślał - ale czy nie przegapię Pocztusia jak przyjedzie? Postał jeszcze chwilę, ale ponieważ przyjaciel się nie pojawiał postanowił skorzystać z cienia.
Podjechał pod wysokie drzewo i stanął pod nim.
Od razu lepiej –westchnął.
Zerkał cały czas na pagórek, ale Pocztuś się nie pojawiał. Ciekawe co go zatrzymało – pytał samego siebie. W cieniu strażnik czuł się lepiej, ale ponieważ czekanie mu się dłużyło… przymknął na chwilę oczy.
Tylko na chwilkę – pomyślał i natychmiast zasnął.
- Ła!!! – ktoś krzyknął.
Zielony zerwał się na równe koła, a to Pocztuś z łobuzerskim uśmiechem stoi przed nim.
- Kto widział spać w taki piękny dzień? - zaśmiał się żółty. - Przepraszam, że się spóźniłem, ale złapałem gumę i zawiozłem koło do wulkanizacji. Spieszyłem się jak mogłem.
- Dobrze, już dobrze – odparł zielony, przecierając oczy wycieraczkami. - Dobrze, że już jesteś, bo z tego czekania i z tego gorąca to zasnąłem. W takim razie jedźmy.
Przyjaciele ruszyli i skierowali się w stronę wzgórza, oddalonego od miasteczka o około 3 godziny jazdy. Wycieczka była świetna, auta to się ścigały, który pierwszy dotrze do ustalonego punktu, to się chowały za pojawiające się coraz większe skały to znów opowiadali sobie przedziwne historie, nawet te trochę straszne.
Pod koniec trasy było trochę stromo, ale wzajemnie się dopingując, auta wyjechały na sam szczyt wzgórza.
- Jak tu pięknie! – wykrzyknął Pocztuś ogarniając wzrokiem widok, który rozciągał się po horyzont. Dolina, w której było miasteczko, las, nieodległe jezioro i droga, która z góry wyglądała jak wijąca się rzeka. Wszystko z góry wyglądało magicznie.
- Popatrz, tam po lewo te małe cegiełki to zabudowania naszego miasteczka – wskazał strażnik lasu.
- Jakie one stąd wydają się malutkie! – z niedowierzaniem powiedział żółty. – A tam jeszcze dalej, ta duża zielona plama to nasz las?
- Tak, tam mieszkam i pracuję– odparł zielony.
Auta pojeździły jeszcze po wzgórzu i porozglądały się, odpoczęły, kiedy zielony rzekł:
- Wracajmy powoli. Okolica wygląda niesamowicie w świetle zachodzącego słońca, ale powinniśmy zjechać z góry zanim zapadnie zmrok.
- Jeszcze trochę – naciągał Pocztuś - jest tak pięknie, że nie chce się wracać. Tam na dole nie ma takich widoków. Poza tym tu jest tak spokojnie, posłuchaj.
- Słucham.
- I?
- Nic!
- No właśnie, nic nie słychać. Tu jest tak cicho, tyko ptaki i szum wiatru słychać.
- Od kiedy ty taki romantyczny jesteś? - zaśmiał się zielony. – Jest super, ale naprawdę musimy jechać.
- Dobrze, ale ja pojadę pierwszy – niechętnie zgodził się żółty samochodzik i ruszyli w dół.
- Musimy uważać, w dół jest zawsze bardziej niebezpiecznie zjeżdżać, bo koła pchane ciężarem auta mogą się rozpędzić i trudno jest zahamować, więc uważaj młody - z tyłu sterował Strażnik lasu.
- Ok., ok., uważam - pomyślał Pocztuś, ale wcale nie jechał powoli.
Droga wiodła w dół, niekiedy ostrymi zakrętami, kiedy nagle żółty zawołał:
- Au!!! – chyba przebiłem oponę
- No nie - westchnął zielony. – Pokaż. No tak, jest ślad, najechałeś szybko na ostry kamień i opona pękła. Trudno się mówi, trzeba zmienić koło, dobrze że chociaż byłeś dziś w wulkanizacji i załatałeś oponę zapasową.
- Yyy - żółty nieco stracił pewność siebie. – No właśnie… tak się spieszyłem, że zostawiłem oponę i powiedziałem, że odbiorę jutro, no nie miałem czasu czekać..
- Co takiego? - z niedowierzaniem słuchał zielony. – Wybrałeś się w góry bez koła zapasowego?
- Nie przypuszczałem, że znów złapię gumę – Pocztuś próbował się tłumaczyć, ale sam wiedział że postąpił nieodpowiedzialnie.
- Nieważne, teraz musimy się zastanowić co zrobić? – do miasteczka jest daleko, a zmrok tuż tuż….
Jak dotrzemy do domu?
-Nic się nie martw, pojadę do miasteczka, odbiorę twoje koło zapasowe od Marka z wulkanizacji i przyjadę z powrotem. Założymy je i po problemie.
- Dobrze to już jedź i wróć jak najszybciej, ja tu będę czekał - powiedział Pocztuś z niemałą obawą w głosie, ale wiedział, że na przebitej oponie nie zajedzie daleko i musi poczekać na nowe koło.
- Wrócę jak najszybciej – zawołał zielony odjeżdżając w stronę miasteczka.
Żółty samochodzik został sam.
- No cóż - powiedział do siebie – nie ma wyjścia. Jakoś miło spędzę ten czas, nigdzie nie pojadę, ale tutaj na tym pustkowiu też może być przyjemnie - dodawał sobie otuchy, ale jakoś tak niespokojnie rozglądał się dookoła. Nawet zaczął gwizdać wesołą melodię, żeby dodać sobie odwagi.
Tymczasem strażnik lasu, zdążał do miasteczka, tak szybko jak tylko mógł. Ale mocno wieje – pomyślał – żeby tylko burzy nie było. Muszę się spieszyć. Przemierzał szybko trasę, którą kilka godzin temu pokonywali z przyjacielem z taką przyjemnością.
Pocztuś, nie mogąc się za wiele przemieszczać z przebita oponą, powolutku przejechał, w właściwie to się przetoczył, za najbliższy zakręt aby zobaczyć trasę wiodącą do miasteczka.
Podjechał na pagórek, z którego droga wiodła już prosto w dół. Nagle usłyszał trzask, gdzieś niedaleko ktoś przechodził.
Co to było? - pomyślał i nerwowo zaczął się rozglądać. Ale zza skał i zarośli nic nie było widać.
- Kto tam? – zapytał po cichu, tak jakby chciał usłyszeć odpowiedź, ale żeby ten ktoś lub to coś nie usłyszało pytania.
Znowu trzask, a krzew dzikiego bzu, który rósł jakieś 10 metrów od miejsca, w którym stał Pocztuś, poruszył się nieznacznie.
- Kto tam? – zapytał już śmielej żółty samochodzik. – Kto tam? – powtórzył, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
W razie czego będę pędził na pękniętej oponie – obmyślał nerwowo plan ucieczki – trudno, zniszczę sobie koło, ale będę cały. Cały czas wytężał wzrok, ale nie mógł dostrzec co tam jest.
Tymczasem Strażnik lasu docierał do miasteczka i kierował się do punktu naprawy opon. Przejeżdżał pustymi już uliczkami. Minął Policję, potem Straż pożarną, z której słychać było pochrapywanie Dyzia i stanął przed bramą wulkanizacji.
- No tak – mruknął – zamknięte. Nie pomyślałem, że jest już późno.
Co zrobić – myślał gorączkowo – Pocztuś sam w górach, żeby tylko się nie denerwował, bo jeszcze zrobi coś niemądrego. Muszę poszukać Marka i odebrać oponę, mam tylko nadzieję, że jest już naprawiona – zdecydował Strażnik lasu. – Tylko gdzie mieszka Marek? Pewnie gdzieś niedaleko, rozglądnę się – pomyślał zielony i ruszył powoli uliczką. Minął 3 domy i przy czwartym na ogrodzeniu wisiała opona pomalowana w różno-kolorowe wzory.
- Bingo – pomyślał – to musi być tutaj.
Podjechał bliżej i delikatnie zatrąbił, aby nie zbudzić mieszkańców okolicznych domów. Nikt nie otwierał.
-Jak tylko Marek jest w domu, to ja go już obudzę – pomyślał.
Zatrąbił ponownie i po chwili w oknie rozbłysło światło, a za chwilkę uchyliły się drzwi.
- Marku, To ja, Strażnik lasu – cicho zawołał zielony.
- Czy coś się stało? – zapytał zdziwiony, rozespany gospodarz.
- Tak, potrzebuję twojej pomocy. Byliśmy z Pocztusiem w górach i nieszczęśliwie przebił oponę. Kiedy chciałem mu ją wymienić okazało się, że opony przy sobie nie ma ponieważ przywiózł ją do ciebie do naprawy.
- To prawda – przytaknął Marek. – Pocztuś przywiózł mi oponę, ale się bardzo spieszył i nie chciał czekać na naprawę. Powiedział, że odbierze ją następnego dnia. Opona jest gotowa.
- Marku, czy możesz mi ją teraz dać? Wiem, że jest już późno, ale Pocztuś został sam w górach. Muszę do niego jechać.
- Oczywiście, ubiorę się i pojedziemy razem. Pomogę wam zmienić koło – zaproponował.
Po kilku minutach byli już w zakładzie wulkanizacyjnym, zabrali oponę i ruszyli w drogę powrotną. Wiatr się wzmagał coraz bardziej i zaczęło kropić. Strażnik lasu mknął przed siebie coraz bardziej obawiając się o Pocztusia.
- Żółciutki nie lubi burzy – tłumaczy Markowi – a do tego nie lubi też zostawać samemu.
- Tego to chyba nikt nie lubi – przytaknął pasażer.
Mam tylko nadzieję, że nie zrobi żadnej głupoty – dokończył w myślach zielony.
Droga w stronę gór mijała jakby szybciej, może dlatego, że gonił ich coraz mocniejszy deszcz.
- To tu, za tym zakrętem – powiedział zielony zwalniając. Powoli przejechał za zakręt, za którym zostawił przyjaciela i co za zaskoczenie, nie ma go.
- Tego się obawiałem – powiedział zielony. – Zostawiłem młodego samego, a ten zaraz gdzieś się ulotnił. Nie mógł daleko odjechać z pękniętą oponą. – Gdzie on się podział? - coraz bardziej się niepokoił.
- Tu są ślady – zawołał Marek. – Zjechał z drogi, tylko gdzie się wybrał?
- Jedźmy za nimi, wsiadaj – zdecydował Strażnik i natychmiast ruszył tropem.
Przemieszczali się powoli, gdyż trasa nie wiodła drogą i w każdej chwili koło wozu mogło wpaść w głębszą dziurę i uniemożliwić jazdę dalej.
Zostaw młodego samego a zaraz wplącze się w jakieś tarapaty – mruczał pod nosem zielony. – Co za wertepy! Deszcz pada, ziemia namoknie i jeszcze tu zostanę. Gdzie on jest?
- Biiiip! Biiiip! - rozległo się gdzieś niedaleko. Strażnik rozglądną się wkoło, a tam spod skały, która stanowiła parasol dla ukrywających się przed deszczem, ktoś mu mruga światłami.
- Pocztusiu, to ty? – zawołał Marek
- Biiip! Pewnie, że ja. A kto inny – zawołał żółty wóz.
Strażnik lasu powoli podjechał pod skałę, gdzie Pocztuś wraz z rodziną sarenek miło spędzał czas.
- Niezłą znalazłeś sobie miejscówkę! – powiedział. – A ja tak się o ciebie bałem.
- Niepotrzebnie – powiedział Pocztuś, mrugając do jednej z saren, co nie umknęło uwagi zielonego.
- No opowiadaj – powiedział – jak tu dotarłeś?
- No dobrze, opowiem ci wszystko – powiedział wóz pocztowy. – Kiedy zostałem sam, chwilę było spokojne, ale za niedługo coś mnie mocno przestraszyło. Słyszałem trzaski pękających gałązek, ale nic nie widziałem. Prawdę powiedziawszy zastanawiałem się jak stąd uciec.
- Co to było? – zaniepokoił się zielony o przyjaciela.
- Za krzewem, który rósł niedaleko miejsca gdzie stałem, coś się schowało. Było już prawie całkiem ciemno i nie mogłem dostrzec co to. Bardzo się przestraszyłem i już miałem uciekać, gdy z pomiędzy gałęzi krzewu spostrzegłem najpierw małe różki, a następnie całego już, tego oto, jelonka – powiedział żółty wskazując na syna swojego gospodarza, który przytaknął kiwając głową. – Gdy on mnie dostrzegł przeląkł się nie mniej niż ja, ale chyba musiałem wyglądać niespecjalnie groźnie, gdyż podszedł do mnie i zaproponował schronienie. I tak oto przyturlałem się tutaj, gdzie mam miłe towarzystwo sarenek, a i deszcz na mnie nie pada.
- Cieszę się, że znalazłem cię bezpiecznego, bo muszę się przyznać, że się martwiłem o ciebie.
- No, ale do roboty – wtrącił się Marek – Pocztusiu ustaw się tak, żebym mógł ci zmienić koło.
Po chwili, dzięki pomocy przyjaciół Pocztuś stanął na dobrym kole, pożegnał gospodarzy i wozy mogły ruszyć w drogę powrotną.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc – zawołał już z daleka Pocztuś do żegnających go wzrokiem sarenek. – Do zobaczenia.
Gdy wyjechali na równą drogę, ruszyli spokojnie w stronę miasteczka.
- Ale dostałem nauczkę – zaśmiał się Pocztuś i głęboko westchnął z ulgą.
- Nie zaprzeczę – przytakną Strażnik lasu – bez przygotowania nie wybiera się góry.
- Ale dobrze, że są przyjaciele – dodał Marek.
Komentarze