Hans Christian Andersen
Królowa Śniegu
część 2
cały audiobook do słuchania za darmo
Gerda wyrusza na poszukiwania zaginionego Kaja. Mała dziewczynka dzielnie przemierza świat i gdy kogoś tylko spotka pyta czy nie widział jej Kaja. Czy ktoś jej wskaże właściwą drogę? Posłuchaj.
Posłuchaj również:
Królowa Śniegu część 1
Królowa Śniegu część 3
III. W ogródku wróżki
Jakże smutno i strasznie było biednej Gerdzie, kiedy wieczorem Kaj nie wrócił do domu!
Nikt nie wiedział, gdzie się podział i co się z nim stało. Chłopcy opowiadali, że jeździł po rynku, a potem swoje saneczki uczepił do wielkich sań, które pomknęły za miasto. Tyle go widziano.
Płakali rodzice, babcia i Gerda, bo myśleli, że z mostu zsunął się w rzekę i utonął. Gerda gorzko płakała całą zimę.
Wreszcie nadeszła wiosna, zajaśniało piękne słoneczko.
— Kaj nie żyje! — rzekła do niego Gerda.
— To nie prawda! — odpowiedziało słońce.
Powróciły jaskółki do swoich gniazd.
— Kaj nie żyje! — oznajmiła im Gerda.
— Nieprawda! — odpowiedziały jaskółki.
A wtedy i Gerda przestała w to wierzyć.
— Włożę czerwone buciki, których Kaj jeszcze nie widział i pójdę do rzeki zapytać o niego — pomyślała pewnego ranka.
Było bardzo wcześnie, ale wstała, ubrała się cichutko, żeby nie obudzić babci, włożyła swoje czerwone buciki, leciutko pocałowała babunię i pobiegła do rzeki.
— Czy to prawda, że zabrałaś mi mojego Kaja? — zapytała niespokojnie. — Oddaj mi go, a dam ci śliczne czerwone buciki.
Zdawało jej się, że fale zaszemrały jakoś dziwnie, jakby się zgadzały na ten układ. Więc co prędzej zdjęła buciki, śliczne, ukochane, czerwone buciki i rzuciła je w wodę.
Buciki upadły niedaleko, a fala wyniosła je na brzeg z powrotem. Rzeka nie chciała przyjąć tej ofiary, gdyż nie mogła oddać Kaja, lecz Gerda inaczej to sobie tłumaczyła. Wydawało jej się, że za blisko brzegu wrzuciła trzewiczki i aby je rzucić dalej, weszła do małego czółenka, które kołysało się na wodzie. Przeszła na przeciwny koniec łódki i rzuciła buciki z całej siły, jak tylko mogła najdalej. Tak idąc i poruszając się, mimowolnie chwiała czółenkiem, które nie było przywiązane i zaczęło oddalać się od brzegu. Gerda spostrzegła to i chciała wyskoczyć, lecz była już za daleko. Łódka, porwana prądem, szybko płynęła z biegiem wody.
Gerda bardzo się przestraszyła i zaczęła głośno płakać. Ale nikt jej nie słyszał, tylko gromadka wróbli, które nie mogły jej w niczym pomóc. Frunęły jednak wzdłuż brzegu, jakby ją chciały pocieszyć i wołały:
— Ćwir! Ćwir! Ćwir! Jesteśmy tutaj! Nie bój się! Jesteśmy tutaj.
I Gerda powoli uspokoiła się. Czółenko płynęło z prądem, a ona siedziała cichutko, w samych pończoszkach i patrzyła w wodę. Czerwone trzewiczki płynęły za łódką, lecz nie mogły jej dogonić, ponieważ prąd bardzo szybko ją unosił.
Brzegi rzeki wyglądały prześlicznie; na zielonych, kwiecistych łąkach pasły się stada owiec, krowy poważnie skubały świeżą, soczystą trawę, stare drzewa rozwijały młode listki, wszystko uśmiechało się w blasku słonecznym.
— Może rzeka zaniesie mnie do Kaja — pomyślała Gerda i przestała się smucić. Usiadła na ławeczce i patrzyła długo na zielone brzegi, które przesuwały się przed nią. Ujrzała wielki sad wiśniowy, pełen kwitnących drzew, a między nimi malutki domek pod słomianą strzechą, z czerwonymi, żółtymi i niebieskimi okienkami. Dwóch drewnianych żołnierzy stało przed ganeczkiem z bronią w ręku.
Gerda pomyślała, że to żywi ludzie i wołała ratunku, ale naturalnie nikt jej nie odpowiedział. Prąd niósł ją prosto do brzegu, więc zaczęła znów wołać jeszcze głośniej.
Wtem drzwi domku się otworzyły i wyszła z niego zgarbiona staruszka, podpierając się kijkiem dreptała ku furtce. Na głowie miała duży słomiany kapelusz, pomalowany w bardzo piękne kwiaty.
— Ach, biedne dziecko! — zawołała. — Skąd się wzięłaś na tej bystrej rzece, która cię tak daleko w świat uniosła?
Staruszka zbliżyła się do brzegu, swoim zakrzywionym kijkiem zahaczyła o czółno i przyciągnęła je. Podała dziewczynce rękę i pomogła jej wyskoczyć na ziemię.
Ach, jak przyjemnie zrobiło się Gerdzie, gdy znów poczuła pod nogami twardą ziemię! Bała się jednak trochę nieznajomej staruszki.
— Kim jesteś, moje dziecko i skąd się tu wzięłaś? — pytała znów kobieta, uważnie patrząc na dziewczynkę.
Wtedy Gerda wszystko jej opowiedziała i zapytała, czy nie wie coś o Kaju.
Staruszka nie wiedziała, ale pocieszyła ją, że Kaj się znajdzie, a tymczasem zaprosiła dziewczynkę do ogródka, pozwoliła jej zrywać kwiaty i jeść wiśnie, żeby tylko nie była smutna.
Potem weszły do domku. Przez wysokie, czerwone, żółte i niebieskie okienka, kolorowe światło wpadało do izdebki. Na stole w dużych koszach stały prześliczne wiśnie, a staruszka pozwoliła jeść Gerdzie, ile tylko zechce.
Wiśnie były wyborne. Gerda była głodna, więc jadła, uśmiechając się z zadowolenia. Staruszka złotym grzebieniem czesała jej długie włosy. Czesała je długo, długo, w dziwnym blasku czerwonych i niebieskich szybek, a Gerda zapominała o Kaju, babci i rodzicach, bo grzebień był zaczarowany, staruszka zaś, była wróżką.
— Dawno już pragnęłam mieć taką miłą, dobrą dziewczynkę — mówiła łagodnym głosem — zobaczysz, jak ci dobrze będzie u mnie.
Potem Gerda została w izdebce, a staruszka wyszła sama do ogródka, dotknęła swoim kijem każdego krzaczka różanego i wszystkie natychmiast zapadły się w ziemię. Zrobiła to dlatego, żeby Gerda, na widok róż, nie przypomniała sobie o Kaju.
Dziewczynka wybiegła do ogródka. Ach, jak tu było ślicznie i przyjemnie! Tyle kwiatów, a każdy inny! Tyle barw, blasku, woni. Był to prawdziwie czarodziejski ogród: rosły w nim wszystkie kwiaty, jakie tylko są na świecie i wszystkie kwitły jednocześnie. Gerda biegała pomiędzy grządkami, śmiała się i śpiewała, dopóki słońce nie skryło się za wielką, starą wiśnię. Wtedy położyła się spać w czystym łóżeczku, na czerwonej jedwabnej poduszeczce, na której wyhaftowane były piękne, błękitne fiołki. Zasnęła spokojnie, jak królewna, a w nocy miała sny słodkie i miłe.
Nazajutrz z rana obudziła się wesoło i bawiła znowu cały dzień w ogródku, wśród najpiękniejszych kwiatów, w ciepłym blasku słońca — i tak upływały dni, jeden po drugim.
Gerda znała teraz wszystkie kwiatki, ale chociaż miała ich tutaj tak wiele, ciągle jej się wydawało, że jeszcze jakiegoś brakuje, tylko nie może sobie przypomnieć którego.
Wtem raz na słomianym kapeluszu wróżki spostrzegła malowaną różę. Zdziwiona i szczęśliwa, zaczęła natychmiast szukać w ogródku kochanego kwiatka: rozglądała się wokoło, pochylała nad grządkami, lecz ani jednej różyczki nie było.
Zrobiło jej się smutno i rozpłakała się. Jej łzy padały na ziemię i przesiąkły przez nią, aż zwilżyły ukryty w tym miejscu krzak róży. I nagle cudny, świeży, okryty wonnym kwieciem, wystrzelił znów nad ziemię, a Gerda objęła go rączkami, pieściła i całowała śliczne róże. I przypomniała sobie tamten krzaczek na poddaszu i przypomniała sobie znowu Kaja.
- Och, jak długo już tu jestem! — zawołała. — A miałam szukać Kaja. Moje śliczne różyczki, czyż nie wiecie, gdzie on się podział? Czy myślicie, że umarł?
— O, nie! — odparły róże. — Byłyśmy przecież pod ziemią, tam go nie ma.
— Dziękuję wam — zawołała uszczęśliwiona Gerda i pobiegła do innych kwiatków, aby się czegoś dowiedzieć o Kaju.
Lecz daremnie pytała. Kwiatki uśmiechały się do słońca, śpiewały piosenki i opowiadały swoje opowieści, które bardzo się podobały dziewczynce, lecz o Kaju nie dowiedziała się niczego.
— Na próżno je pytam — pomyślała wreszcie. — One kochają tylko swoje historie i piosenki, nie mam tu na co czekać i pośpieszyła do furtki.
Ale bramka zamknięta była na klucz. Wtedy zaczęła mocno szarpać klamkę, aż zardzewiały zamek ustąpił pod naciskiem i drzwi się otworzyły. Gerda wyszła prędko i bosymi nóżkami biegła co tchu po twardej, kamienistej drodze, obawiając się pogoni. Trzy razy obejrzała się za siebie, a nie widząc nikogo, usiadła na chwilę na wielkim kamieniu.
Teraz dopiero obejrzała się dokoła: lato dawno minęło, była już późna jesień, powiędły kwiaty i pożółkły łąki, ale w ogrodzie wróżki, gdzie kwiaty wiecznie kwitną , nic o tym nie wiedziała.
— Boże! Ile ja czasu straciłam — narzekała Gerda. — Trzeba się bardzo spieszyć, zanim zima powróci.
I wstała, by iść dalej.
Szła bosymi nóżkami po kamienistej drodze, a dokoła było smutno i ponuro. Była bardzo zmęczona, ale się nie zatrzymywała. Z wierzb przydrożnych padały długie, żółte liście lub ciężkie krople chłodnej rosy. Na krzakach tarniny były jeszcze jagody, ale bardzo cierpkie.
Szaro i smutno było na szerokim świecie, otulonym w ponure, ciężkie, ołowiane chmury.
IV. U księżniczki
Gerda długo tak szła, w końcu bardzo się zmęczyła i usiadła znowu pod drzewem. Właśnie pierwszy śnieg pokrył ziemię i bose nóżki dziewczynki poczerwieniały z zimna. Wtem tuż przed nią stanęła duża, szara wrona: popatrzyła na nią, pokręciła łebkiem, podleciała w prawo i w lewo i zawołała: „Kra! Kra!”
Znaczyło to: „Dzień dobry, kochana dziewczynko, musisz być bardzo biedna, kiedy w takie zimno sama idziesz w świat szeroki. Gdzie ty idziesz, dziewczynko? Czego szukasz?”
Gerda zrozumiała, co chce powiedzieć wrona i tak jej była wdzięczna za współczucie, tak się jej ciepło zrobiło w serduszku, że natychmiast opowiedziała jej całą historię i spytała przy okazji, czy nie wie czegoś o Kaju.
Wrona kręciła łebkiem w zamyśleniu, podlatywała na prawo i lewo i powtarzała jak gdyby do siebie:
— A może? A być może? A kto wie? Kto wie? Kto wie?
— Widziałaś go! — zawołała uszczęśliwiona Gerda i zaczęła całować i ściskać wronę tak gwałtownie, że o mało jej nie udusiła.
— Spokojnie! Spokojnie! — powtarzała wrona. — Powiedziałam: kto wie! Może — może! — ale on dawno zapomniał o tobie. I przy tym tak mi trudno mówić twoim językiem. Co innego, gdybyś mogła rozmawiać ze mną po wroniemu, wtedy bym ci dokładnie opowiedziała wszystko.
— Ach, nie umiem! — z żalem szepnęła Gerda. — Babcia umiała dobrze, ale ja się nie nauczyłam.
— Kra! Kra! Nic nie szkodzi — rzekła wrona. — I tak się rozumiemy. Będę mówiła, jak potrafię.
I zaczęła opowiadać:
— W tym państwie, gdzie jesteśmy, rządzi bardzo mądra księżniczka. Pewnego razu przyszło jej do głowy, aby wybrać sobie męża. Ale chciała takiego męża, który by umiał odpowiadać na wszystkie jej pytania, a nie nudnego mruka, co się odezwać nie umie i tylko udaje pana. Gdy powiedziała o tym swoim damom dworu, ucieszyły się wszystkie i wychwalały ją za ten mądry pomysł. Wtedy ogłoszono, że każdy młodzieniec, który pragnie się ożenić z księżniczką, może przyjść do pałacu, a jeśli potrafi odpowiedzieć na jej pytania, może zostać jej mężem.
Oj, żebyś wiedziała, co się wtedy działo, jakie tłumy cisnęły się do zamku! Ale cóż, nikomu jakoś się nie wiodło. Na ulicy wszyscy rozmawiali głośno, kłócili się, krzyczeli, obracali językami, jakby mieli za to obiecaną nagrodę, ale ktokolwiek minął zamkowe podwórze, zobaczył straż wspaniałą, postrojoną służbę, wielką tronową salę i piękną księżniczkę, zapominał języka w ustach, stawał jak słup niemy i zamiast odpowiedzi, powtarzał pytania księżniczki. To naturalnie było bardzo nudne, wiec żadnego wybrać nie chciała.
— A Kaj? — przerwała nieśmiała Gerda.
— Otóż właśnie, moja kochana, dwa dni tak upłynęły, aż trzeciego przyszedł pieszo chłopczyk z ogorzałą twarzyczką, długimi włosami, bardzo biednie ubrany.
— To Kaj! — zawołała, klaszcząc w ręce, Gerda.
— Na plecach miał tornister — ciągnęła dalej wrona.
— Ach, nie, to były pewno jego sanki. Właśnie z sankami zginął.
— Ha, może sanki — zgodziła się wrona. — Dobrze się nie przyglądałam. Poszedł śmiało ku schodom, a gdy zobaczył straże, spojrzał zdziwiony i zaraz powiedział: „To musi być okropnie nudno, tak stać tu ciągle!” Następnie wszedł do sali. Buty jego strasznie skrzypiały, ale widać było, że sobie z tego nic nie robi.
— O, to z pewnością Kaj! — krzyknęła Gerda. — Właśnie miał skrzypiące buty, jeszcze nowe, które mu babcia kupiła.
— Być może — potwierdziła wrona. — Szedł do samej księżniczki i nie zmieszał się wcale, chociaż ogromna sala pełna była dworzan, urzędników i dygnitarzy, każdemu umiał odpowiedzieć, no i dostał rękę księżniczki.
— To z pewnością Kaj — rzekła uszczęśliwiona Gerda. — On był zawsze ogromnie mądry, umiał liczyć na pamięć nawet z ułamkami. O, zaprowadź mnie do pałacu!
— Baa! — zakrakała wrona. — Łatwo to powiedzieć. Przecież takiej obdartej i bosej dziewczynki nie wpuszczą do królewskiego pałacu!
— Powiedz tylko Kajowi, że tu jestem, a sam przyjdzie po mnie natychmiast.
— Zaczekaj tu na mnie — rzekła wrona i poleciała do pałacu.
Ciemno już było, gdy wróciła.
— To wszystko na nic — rzekła. — Boso cię tu nie wpuszczą, straż i lokaje bardzo zważają na nogi. Ale nie płacz. Poradzimy jakoś na to. Mam w pałacu krewnego, który jest w wielkich łaskach u księżniczki i zna wszystkie zakątki jak swoje własne gniazdo. On otworzy ci małą bramkę i ukrytymi schodami zaprowadzi prosto do sypialni księcia i księżniczki.
— O, moja droga wrono! — cicho szepnęła Gerda, idąc do zamku długą, cienistą aleją, w której liście spadały z drzew jak krople deszczu. A kiedy w zamku pogaszono światła, weszły przez małą bramkę, tylko lekko przymkniętą.
Serce Gerdy uderzało mocno z niepokoju i szczęścia. Chwilami wydawało jej się, że robi coś złego, ale chciała się tylko przekonać, czy to naprawdę Kaj. Chyba nie rozgniewa się na nią, ale będzie szczęśliwy, że aż tutaj do niego przyszła, że opowie mu o rodzicach.
W końcu weszła z wroną na małe boczne schodki. Na szafie w korytarzu stała nocna lampa, a na pierwszych schodkach krewny wrony, kruk czarnopióry. Gerda ukłoniła mu się, najładniej jak umiała .
Kruk uważnie popatrzył na nią i odezwał się:
— Pójdę pierwszy, a wy za mną. Droga prosta i nikogo na niej nie spotkamy.
— A mnie się zdaje, że ktoś za nami idzie — powiedziała Gerda i obejrzała się z trwogą. W istocie przesunęło się coś szybko po ścianie jak gdyby cienie jeźdźców, psów i koni.
— To sny o polowaniu śpieszą do księcia pana i księżniczki — uspokoił ją kruk natychmiast.
Mijali szereg przepięknych pokoi, których ściany obite były czerwonym, błękitnym lub żółtym atłasem, sztuczne kwiaty pokrywały je wieńcami, wszędzie lśniły kosztowne sprzęty i klejnoty; wreszcie stanęli w królewskiej sypialni. Tu sufit przypominał piękną koronę palmy o wspaniałych, szklanych liściach, a na środku, na grubej łodydze ze złota, wisiały dwa łóżeczka w kształcie lilii: jedno białe, gdzie spoczywała księżniczka, drugie purpurowe, gdzie może Kaj sypiał.
Gerda pochyliła się nad nim ciekawie i zobaczyła jego opaloną szyję. Ucieszona, krzyknęła głośno; sny natychmiast pomknęły wzdłuż ściany z pokoju, a książę się obudził, podniósł głowę i — to nie był Kaj.
Z drugiej lilii wychyliła się główka księżniczki, która także patrzyła, co się stało.
Gerda zaczęła płakać i opowiedziała wszystko od początku, nie zapominając o wielkiej przysłudze, jaką oddali jej kruk i wrona.
— Biedne dziecię — rzekła z litością księżniczka. — Nie martw się, nie gniewamy się na ciebie, ani na wronę, ani na kruka. Chcę nawet wynagrodzić ich za dobre serce. Odtąd mają prawo przebywania w zamku i otrzymają żywność z naszej kuchni, ale muszą nam przyrzec, że bez naszej wiedzy nie wprowadzą więcej nikogo do zamku.
Książę oddał Gerdzie swoje własne łóżko i życzył, żeby w nim spokojnie spała, a zmęczona dziewczynka na wygodnej, ciepłej pościeli przytuliła znużoną główkę do poduszki, złożyła rączki i szepnęła tylko:
— O, jacy tu są dobrzy ludzie i zwierzęta! — i w tej chwili zasnęła.
Nazajutrz księżniczka dała jej prześliczną aksamitną suknię i prosiła bardzo, żeby na zawsze została w pałacu. Ale Gerda poprosiła tylko o wózek i konika, a także o parę bucików, gdyż musiała wędrować dalej i szukać Kaja.
Więc dostała ciepłe ubranie, buciki i mufkę, a gdy się posiliła, stanęła przed bramą śliczna złocona kareta, zaprzężona w pięknego konia. Woźnica i lokaj mieli złote korony naszyte na mundurach. Sam książę i księżniczka odprowadzili ją do karety i żegnali, życząc wszystkiego dobrego. A Gerda płakała i dobra wrona także. Usiadła obok dziewczynki w karecie i odprowadziła ją prawie trzy mile. Dalej bała się jechać, więc sfrunęła na gałąź wysokiego drzewa i trzepotała skrzydłami tak długo, póki mogła dojrzeć złocistą karetę błyszczącą w promieniach słońca.
Gerda jechała dalej sama, lecz się nie obawiała głodu ani zimna, gdyż kareta zaopatrzona była w żywność; stały w niej kosze ciastek, pierników, owoców — dzielny konik biegł szybko, więc myślała sobie, że teraz musi znaleźć Kaja.
V. Mała zbójniczka
Złocista kareta wjechała do ciemnego lasu i między drzewami świeciła jak słońce. Zobaczyli to rozbójnicy i wybiegli z gęstwiny.
— Złoto! Złoto! — krzyczeli i rzucili się na karetę, uchwycili konia za cugle, pozabijali służbę i wyciągnęli na drogę przerażoną Gerdę.
— Ach, jaka biała, tłusta, orzeszkami karmiona! — zawołała chciwie stara rozbójnica z rozczochraną głową, strasznymi oczami i żółtą, pomarszczoną twarzą. — Musi być smaczna jak młode jagniątko, to będzie dopiero uczta.
Wyciągnęła zza pasa wielki nóż błyszczący i podniosła rękę, aby zabić biedną Gerdę — lecz w tej chwili krzyknęła okropnie, gdyż mała rozbójniczka, jej córeczka, którą niosła na plecach, do krwi ugryzła ją w ucho i bijąc matkę nogami po plecach, krzyczała przeraźliwie:
— Nie dam jej zabić! Nie zabijaj! — wołało dzikie, rozpuszczone dziecko. — Ja chcę, żeby się ona ze mną bawiła! Ja chcę jej mufki i ładnej sukienki i chcę, żeby ze mną spała.
Stara zbójnica pozwalała swojej córeczce na wszystko, więc schowała z powrotem nóż na dawne miejsce, otarła ucho i umieściła dziką dziewczynkę w karecie razem z Gerdą. Potem jeden ze zbójców siadł na koźle, zaciął konia i popędzili jak wiatr po kamieniach, dołach, górach, między drzewami, zaczepiając o gałęzie i nie zważając na nic.
Mała zbójniczka z radości śmiała się głośno i tupała nogami. Była w tym samym wieku, co Gerda, ale większa i tęższa, z dużą, czerwoną twarzą, czarnymi włosami i czarnymi, błyszczącymi oczyma. Kiedy nacieszyła się jazdą, objęła wpół Gerdę i powiedziała wesoło:
— Nie bój się, nie dam cię zabić, chyba że się na ciebie rozgniewam. Oni muszą mnie słuchać! Ty pewno jesteś księżniczka?
— Nie — odrzekła dziewczynka i ze łzami w oczach opowiedziała jej swoją historię: jak bardzo Kaja kocha i pragnie go znaleźć, ale nie wie zupełnie, gdzie go szukać.
Mała zbójniczka słuchała ciekawie, a oczy jej świeciły jak dwa ognie. W tej chwili powóz stanął, gdyż wjechali na dziedziniec zbójeckiego zamku.
Był to wielki budynek, stary, brudny, odrapany, pełen dziur i szczelin, w których gnieździły się kruki i wrony. Ogromne psy z otwartymi paszczami, jakby chciały natychmiast rozszarpać i pożreć przybyłych, biegały i skakały po podwórzu, ale żaden nie szczekał, bo im nie było wolno.
W zamku, w olbrzymiej okopconej sali o czarnych ścianach i kamiennej podłodze, płonął wielki ogień, a dym kłębami wznosił się do góry i osiadał na suficie, poczerniałych ścianach i dziurami w murze wychodził na zewnątrz. Przy ogniu w dużym kotle gotowała się zupa, a zające i króliki piekły się na rożnach.
— Dziś będziesz spała ze mną i z moimi zwierzątkami! — rzekła zbójniczka, gdy się obie z Gerdą najadły i napiły, a potem poszły do swego kącika, gdzie było posłanie ze słomy przykryte kobiercami. Nad nimi we framugach i na grzędach gnieździły się stada gołębi, które udawały śpiące, lecz poruszyły się trochę i każdy jednym okiem zerkał na dziewczynkę.
— To moje leśne gołębie — rzekła rozbójniczka. — Wszystko to moje, co tu wkoło widzisz. — I wzięła w rękę jednego ptaka, potrząsając nim i dmuchając, aż zaczął trzepotać skrzydłami.
— A to mój ukochany — dodała, pokazując renifera, przywiązanego sznurem do belki. — Co wieczór udaję, że go chcę zabić moim nożem, a on bardzo się tego boi.
Wyjęła zaraz wielki nóż świecący, wyostrzyła go o ścianę i pociągnęła lekko reniferowi po szyi. Zwierzę stało spokojnie ze spuszczoną głową.
— Czy ty sypiasz z tym nożem? — spytała z obawą Gerda.
— Zawsze sypiam z nożem w ręku — odparła zbójniczka.— Nikt nie wie, co się może zdarzyć w nocy. A teraz mi opowiedz raz jeszcze historię o małym Kaju i o tym, jak go szukasz po szerokim świecie.
I Gerda znowu zaczęła opowiadać. Leśne gołębie słuchały ciekawie, a zbójniczka oparła głowę na kolanach dziewczynki i trzymając nóż w ręku, zasnęła tak mocno, że jej chrapanie rozlegało się dookoła. Gerda nie mogła zasnąć: nie wiedziała przecież, czy jej nie zabiją, a prócz tego przy ognisku w drugim kącie sali zbójcy krzyczeli, śpiewali, pili, przeklinali, a stara rozbójnica podkasała suknie, tańczyła, wykrzykiwała straszne słowa i fikała koziołki.
Okropny to był obraz i Gerda patrzyła z przerażeniem.
— Grr! Grr! — zagruchały tymczasem gołębie. — Widziałyśmy twojego Kaja. Z królową śniegu siedział w wielkich saniach i pędził jak wicher przez las ku północy, kiedy spałyśmy w gniazdach. Królowa śniegu tchnęła na nas mrozem i oprócz nas dwojga wszystkie gołębie pomarły. — Grr! Grr!
— Co wy mówicie? — spytała Gerda. — Jaka królowa śniegu? Czy naprawdę wiecie co o Kaju?
— Jechała lasem do krainy lodów, gdzie wiecznie śnieg i zimno, i mróz nieustanny. Tam ma swoje królestwo. Spytaj rena.
— Tak, tak — potwierdził renifer, wstrząsając głową. — Śnieg i lód, białe pola, wielkie białe pola, lód bez końca, błyszczący i przejrzysty, piękny, wspaniały kraj! Tam na samej północy, na biegunie jest stolica królowej śniegu; tam jej lodowy pałac, lśniący jak brylanty, przejrzysty jak kryształ.
— O, Kaju! Kaju! Kaju! — zawołała dziewczynka, aż obudziła zbójniczkę, która pogroziła jej pięścią ze złości.
— Będziesz ty cicho — mruknęła z gniewem. — Czy chcesz, żebym cię zabiła nożem?
Dopiero gdy dzień się zrobił, opowiedziała Gerda wszystko, co słyszała w nocy, a zbójniczka wysłuchała opowieści uważnie i w zamyśleniu potrząsała głową.
— Może — może — szeptała. — Czy to prawda, ren? Czy znasz kraj wiecznych lodów?
— A któż go może znać lepiej ode mnie — odparł ten z błyszczącymi jak ogień oczyma. Tam przecież się urodziłem i wyrosłem, tam biegałem po wielkich, śnieżnych polach.
— Słuchaj — rzekła zbójniczka do Gerdy — wszyscy nasi ludzie poszli na wyprawę, matka została w domu, ale ona się upije przy śniadaniu i mocno zaśnie. Wtedy będę mogła zrobić coś dla ciebie.
I tak się stało. Przy śniadaniu stara zbójnica napiła się z wielkiej flaszki i natychmiast usnęła. Wtedy zbójniczka zbliżyła się z nożem do rena i rzekła:
— Lubię cię straszyć, dotykając nożem twojej szyi, dziś jednak zrobię co innego. Przetnę twój powróz i wypuszczę cię na wolność, abyś wrócił do kraju wiecznych lodów; ale musisz zanieść tę dziewczynkę do pałacu królowej śniegu, gdzie znajdzie swego Kaja. Wiesz dobrze, o co chodzi, bo wczoraj opowiadała głośno tę historię, a ty lubisz słuchać.
Renifer podskoczył z radości i gotów był zaraz do drogi. Więc zbójniczka zaczęła ubierać Gerdę.
— Masz tu swoje buciki — powiedziała. — Nie możesz jechać boso, bo zmarzłabyś. Są one bardzo ciepłe, wykładane futrem. Mufki ci nie oddam, ponieważ jest bardzo ładna i ogromnie mi się podoba, ale masz za to wielkie rękawice matki, które ci osłonią ręce aż po łokcie. Włóż je.
Gerda chciała dziękować zbójniczce, lecz rozpłakała się z wielkiej radości.
— Tylko mi nie becz, bo tego nie lubię! — zawołała dzika dziewczynka. — Masz tutaj zamiast siodła wygodną poduszkę, a żebyś nie była głodna, dam ci na drogę szynkę i dwa bochenki chleba. Wszystko to przymocowałam do rena. I ciebie też przywiążę bardzo mocno, żebyś z niego nie spadła. Tylko mi zaraz miej wesołą minę, bo nie cierpię głupich beków.
Posadziła Gerdę na poduszce i przywiązała ją mocno do rena, potem otworzyła drzwi, zawołała na psy, a gdy weszły do sali, myśląc, że jeść dostaną, przecięła sznur, na którym ren był uwiązany i zawołała głośno:
— No, teraz w drogę! Hop! Hop! Z całej siły! A pamiętaj sobie, żeby Gerdzie się nic nie stało.
Gerda na pożegnanie wyciągnęła do niej małe rączki w ogromnych rękawicach, a renifer ruszył z kopyta i pędził jak huragan przez lasy i pola, płoty, rowy, zarośla, bagniska i stepy, dalej, dalej i dalej…
Wilki wyły, wrony i kruki krakały, na niebie błyszczały gwiazdy i księżyc, a daleko na północy ukazywało się czerwone światło, pełne dziwnego blasku.
— Widzisz zorzę północną, która płonie tam w moim kraju, w kraju wiecznego lodu! — szeptał ren zachwycony i pędził jeszcze szybciej, dzień i noc bez wytchnienia.
Na koniec, kiedy chleby zostały zjedzone, a z szynki nie pozostało ani śladu, ukazał się przed nimi biały kraj wiecznego lodu.
Komentarze